Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

don't let me down

Zwłoki Sentinela leżały na stole na środku pomieszczenia, w którym nie było nikogo poza Magnusem i Wheeljackiem. Ten pierwszy ukrywał usta pod dłonią, nie mogąc właściwie uwierzyć w to co się stało. Wykluczył już to, że mogły być tylko pijackie omamy. Wheeljack wrzucił go pod prysznic, by zlać lodowatą wodą, co przywróciło mu w pewnym stopniu możliwość logicznego myślenia.

Teraz, gdy widział istotę, która była wybrańcem Boga, martwą, nie wiedział, co robić. Czuł się słaby i zagubiony. Na pamięć znał procedury – przekazanie władzy Radzie, aby ta mogła zacząć szukać kolejnego godnego. Lecz gwardia i policja musiały w miedzyczasie dotrzeć do tego, kto pozbawił władcę życia, a także nie mogły pozwolić na chaos w kraju.

Czy Prime naprawdę nie mógł wybrać sobie gorszego dnia na umieranie, tylko kiedy był napruty jak szpadel?

Wheeljack położył rękę na ramieniu Magnusa, na co ten zerknął na niego.

— Ogarniesz to wszystko. Na pewno, szefie — powiedział krzepiąco, uśmiechając się na siłę — W końcu to ty nim jesteś, co nie?

— Nie masz pojęcia o pocieszaniu — odparł Magnus, lecz skinął głową i przeniósł wzrok na zwłoki — Nie wiemy, ile będziemy musieli czekać na to, aż odnajdzie się nowy Prime. Trochę także minie, nim Rada ogłosi poszukiwania. Do tego czasu musimy wszystko trzymać w jak największej tajemnicy, inaczej będziemy mieć wysyp anarchistow i samozwańczych Prime'ów.

Wheeljack skinął głową. Pamiętał poprzednie wybory – masa zgłoszeń, ktoś próbował przewrotu, a terroryści i anarchiści wychodzili ze swoich nór. Wtedy także dowodził nimi Magnus, który sprawnie znajdował źródło zagrożenia i eliminował – często naprawdę brutalnie. Był to okres, gdy zaprzyjaźnił się z Prowlem. Wheel ze znajomymi czasem wracali w rozmowach do tego czasu i wszyscy zgodnie twierdzili, że na wojnie, która mogłaby kiedyś wybuchnąć, ta dwójka z pewnością byłaby "największymi skurwysynami".

Magnus odwrócił się w stronę drzwi, gdzie już stał znajomy policjant. Skinął głową w geście powitania.

— Procedury już w trakcie — poinformował ich, po czgm spojrzał w oczy Magnusa. Jego mina zrzedła — Doprowadź się do porządku, zanim Alpha cię zobaczy. Czuję alkohol aż tutaj — mruknął. Ten jedynie pokiwał głową.

— Zrobię to — odparł, po czym skierował się ku wyjściu. Tam jednak Prowl go zatrzymał, a na widok zaskoczonego wzroku Magnusa, wzruszył ramionami.

— Pójdę z tobą, na wszelki wypadek — wyjaśnił i pokierował większego mecha za sobą.

Wheeljack odprowadzający ich spojrzeniem tylko ciężko westchnął, po czym przeniósł wzrok na zwłoki.

— Gdyby mieli uczucia, to mogłaby z nich być udana para, co nie, Senti? — mruknął z ponurym rozbawieniem.

____________________

Megatron znał ten dzień ze swoich wspomnień. Pamiętał doskonale każde słowo, które wtedy Pax wypowiedział, wbiegając do jego kwatery pod Areną.

Było zaskakująco ciepło, a Megatronus właśnie zakończył walkę. Usiadł w jednym z foteli, opadając nań bezwładnie i zamknął oczy z zadowoleniem chłonąc ciszę. Nie na długo jednak, wszak już kilka chwil później do środka wpadł zdyszany Orion, zatrzaskując za sobą drzwi. Spojrzał z przerażeniem na niego i wydukał:

— P-Prime nie... Nie żyje, Megs...

Megatron westchnął ciężko, opierając się o barierę balkonu, na którym stał. Kieruje swym losem inaczej, niż poprzednio, a przed nim decydujący moment. Oczywiście, że pragnie zostać Prime'em, to nigdy się nie zmieniło. Ale w jaki sposób to zdobędzie?

Usłyszał za sobą kroki, a już po chwili poczuł, jak Pax wtula się w jego plecy, oplatając dłonie wokół jego brzucha. Megatron zamruczał cicho na ten gest, mrużąc z zadowoleniem oczy.

— Orionie? — zapytał cicho. Ten po chwili puścił go, aby oprzeć się obok o barierkę. Wtedy to Megatron objął go i pochylił się, by pocałować. Nie przegrywał, przyciągając go bliżej siebie, zupełnie jakby bał się, że ten zaraz zniknie. Tak bardzo nie chciał utraty tej kruchej normalności, jeszcze trochę, a znowu wszystko zacznie dążyć do wojny... Objął Oriona mocno, tuląc do siebie. Wojna ich zniszczyła. Jak miał jej teraz zapobiec?

— Megatronusie? — zapytał cicho Pax, zaskoczony jego zachowaniem.

— Kocham cię, Orionie — odparł, po czym spojrzał mu w oczy — Cokolwiek się nie stanie, nie odchodź. Błagam, nie odchodź ode mnie — wyszeptał, padając przez nim na kolana — Bez ciebie oszaleję, przysięgam.

Od strony drzwi rozległo się donośne pukanie, na które Orion się wzdrygnął.

— Orionie, otwórz mi, to ważne! — zawołał znajomy głos.

— Nie opuszczę cię, obiecuję — odparł Orion, po czym pocałował go w hełm. Słysząc jednak kolejne pukanie, cofnął się — Zaraz wracam — dodał, po czym odszedł, zostawiając gladiatora samego.

____________________

Tarn przyglądał się działaniom Shockwave’a w milczeniu. Opierał się o ścianę, lecz jego myśli rozpraszała wciąż jedna istota. Starscream.

Wzniósł oczy ku sufitowi, wzdychając w duchu. Dlaczego ten chudzielec tak go absorbował? Podobało mu się przerażenie, z jakim na niego spoglądał. Czasem myślał sobie, że mógłby go zawlec do jednego z pomieszczeń i uczynić swoim, a komandor nawet nie byłby w stanie się obronić, zbyt sparaliżowany strachem.

— Tarn? — zapytał w pewnym momencie Shockwave. Egzekutor spojrzał na niego pytająco — Zdajesz się być oderwany od rzeczywistości. Potrzebujesz diagnostyki?

— Nie — odparł cicho, po czym założył ręce na piersi — To jedynie natłok obowiązków.

— To logiczne, przejąłeś kilka ważnych sektorów, aby utrzymać naszą frakcję w ryzach — przyznał naukowiec, nie przerywając pracy ani na moment — Proponuję więc odpoczynek. Ja i Soundwave podołamy zadaniu bez potrzeby nadzoru.

Egzekutor zawahał się, lecz skinął głową. Shockwave miał rację. Rzeczywiście wziął na siebie o wiele więcej, niż powinien, a chwilą odpoczynku powinna pomoc znaleźć mu ukojenie. Jednak, gdy wyszedł z laboratorium, pech chciał, że wpadł prosto na Starscreama.

Ten chciał zbesztać nieuważnego żołnierza, lecz gdy tylko dostrzegł, kim on jest, zamarl mu głos w gardle. Tarn mruknął cicho, przyglądając się komandorowi. Wróciły do niego te wszystkie dziwne rozmyślania i ledwie powstrzymał się przed tym, by chwycić go za skrzydła i...

— Jak stan naszego władcy? — zapytał.

Starscream pokrecil głową w odpowiedzi.

— Nic nowego — Uniósł głowę, by spojrzeć mu w oczy. Wydawało mu się, że Tarn nie wygląda najlepiej, choć nie mógł być do końca tego pewien przez maskę. Zawahał się przez moment — Ty.. Dobrze się czujesz?

— Jak najbardziej — odparł, po czym wyminął go i chciał podążyć korytarzem, lecz nagle się zatrzymał. Spojrzał na Starscreama — Także nie wyglądasz na kogoś w dobrym stanie — Zmrużył oczy — Powinieneś odpocząć — uznał i pochylił się nad nim nisko. Komandor cofnął się, wpadając po chwili na ścianę. Spoglądał na Tarna z przestrachem, nie rozumiejąc, co ten od niego chciał.

— Tak... Odpocznę u siebie — odparł, siląc się na stanowczy ton. Gdy jednak poczuł dłoń egzekutora na swojej piersi, przeraził się — Co ty...

— Nic, co mogłoby być dla ciebie nieprzyjemne, regencie — syknął, sięgając do jego gardła, aby delikatnie je objąć — Jestem pewien, że spodoba ci się to — szepnął.

Po chwili w korytarzu rozległ się urwany w połowie wrzask.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro